Pyrrusowa porażka

Pyrrus znany jest ze swego zwycięstwa poniesionego nadmiernym kosztem, ale niestety w języku polskim tak słabo przyjęło się powiedzenie o jego ostatecznej porażce. A szkoda, bo może pozwoliłoby lepiej opisywać co poniektóre okresy historyczne tego kraju.

Pyrrusowa porażka, to porażka poniesiona w sytuacji, gdy możliwe było jej uniknięcie lub znaczne zmniejszenie szkód, ale „duma nie pozwalała”. Pyrrusową porażką nie jest zatem opór w sytuacji, gdy wszystkie opcje mają ten sam skutek, więc sam opór jest jedynie wykorzystaniem ostatniej okazji do utarcia nosa oponentowi. Pyrrusowa porażka jest raczej związana z bezsensownym uporem. Ot np. wulgarnym pokrzykiwaniem na sędziego w sytuacji, gdy zapadł wyrok i jedyne co można osiągnąć to jego zwiększenie.

Wydaje się, że do osiągania pyrrusowych porażek szczególnie predysponowane są osoby narcystyczne, z niewykluczoną domieszką socjopatii. Głęboko przekonane o własnej wyjątkowości są niezdolne do realnej oceny własnych sił. Jednocześnie pogarda wobec innych uniemożliwia porozumienie, wymuszając wręcz eskalację konfliktu. Eskalacja trwa do momentu, w którym wszyscy widzą, że słodkie opowiastki o własnej wielkości są… no właśnie opowiastkami. A opowiastki o koalicji złego dybiącej na jednego stają się rzeczywistością, bo konflikt jest już toczony ze wszystkimi.

Przyswojenie sobie terminu „pyrrusowa porażka” oraz umiejętności wykrywania jej pierwszych symptomów jest jedną w ważniejszych symptomów biorąc pod uwagę początkową siłę pyrrusowych opowiastek. Sprawia ona, że początkowo dość łatwo jest wpaść we wpływy Pyrrusa wiodącego wszystkich na ścianę. A konsekwencje niestety ponoszą wszyscy.

Pyrrusowa porażka

Etyka (nie)odpowiedzialności

Przysłanie przesz Łukaszenkę grupki trzydziestu migrantów na granicę z Polski wezbrało taką falę obleśności, że aż lolkowi zaczął marzyć się dostęp do wehikułu czasu. Oczywiście w celu wykorzystania go do próby przekonania Mieszka I, by nie zakładał Polski.

Tu nawet nie chodzi o zachowania naszej umiłowanej władzy, bo są one skutkiem jej wcześniejszej polityki, która nie daje jej pola manewru – nawet jeśli założymy, że zdają sobie sprawę, iż właśnie dają Łukaszence i Putinowi do ręki piękny materiał do demoralizacji całego świata zachodu. Są tutaj dość bezpieczni, bo nasz póki co sojuszniczy zachód za to jedno strzelenie sobie w kolano raczej nas nie wyrzuci. Ale kto wie, kiedy czara goryczy się przeleje. Dziecięce trupki na granicach sporo to tej czary doleją, nawet jeśli nasza prawica zazwyczaj dostrzegająca w każdym zarodku wymagające najwyższej ochrony życie ludzkie, akurat w tym przypadku dostrzeże jedynie „falę” lub „potok”.

Niestety niewiele mniej obleśne są głosy dochodzące z części środowisk opozycyjnych, które zaczynają usprawiedliwiać dręczenie ludzi na granicach a to jakimś smędzeniem o tym, że ludzie wchodzą w komitywę z białoruskim KGB, a to wzywaniem do rzekomej „etyki odpowiedzialności”. To oczywiście boli podwójnie – zarówno lewicowe serduszko, jak i lewicowy, mały, bo mały, ale jednak rozumek. Sugestie, że Polacy powinni przyjmować migrantów, tylko jeśli Łukaszenko łaskawie podrzuci ich akurat przy przejście graniczne są tak obleśne, że lolek je pominie.

Serduszko krwawi, bo sugerowanie, że szukający lepszego życia ludzie z Afryki czy Azji wchodzą w komitywę z KGB jest niczym sugerowanie, że starowinka pozbawiona oszczędności metodą „na wnuczka” właśnie weszła w komitywę z oszustem. Albo, że ofiara machinacji, która przelała właśnie wszystkie pieniądze swojego życia na konto jakiejś „znanej postaci”, wchodzi w komitywę ze scamerem, który się pod tę „znaną postać” podszył. Tudzież mówienie o komitywie między złapanymi na obietnice lepszej pracy niewolników, a łapiącymi ich handlarzami żywym towarem. Chociaż to w sumie już chyba niezbyt jest analogią. Wstydźcie się oblechy.

Rozumek krwawi, bo skoro już się szafuje „etyką odpowiedzialności”, to wypadałoby zgodnie z tą etyką działać pragmatycznie. Pragmatyzm działania wymaga, by w owej wojnie hybrydowej tak dobierać środki, by jak najniższym kosztem osiągnąć swoje cele, które, jak to na wojnie bywa, są przeciwne do celów oponenta.

Na chwilę obecną białoruski reżim osiągnął swoje cele praktycznie za firko. Na dobrą sprawę wystarczyło mu sprowadzenie jednego samolotu migrantów. Gdybyśmy tych migrantów wpuścili, to cele te nie zostałyby osiągnięte. Łukaszenko musiałby tych samolotów wykorzystać dużo więcej. Patrząc się na wcześniejsze doświadczenia można zauważyć, że śmiertelne żniwo COVID skutkujące dziesiątkami tysięcy zmarłych jakoś szczególnie tego kraju nie wzruszyło. Więc i pojawienie się dziesiątek tysięcy dodatkowych osób też by zapewne wiele nie zmieniło. Oczywiście, gdyby prawica nie prowadziła bardzo krótkowzrocznej polityki straszenia migrantami. Dziesiątki tysięcy osób, to sporo samolotów. I to już takie tanie nie jest. Oczywiście strona polska też ponosiłaby spore koszty, szczególnie zakładając, że w wyniku bardzo szczegółowej kontroli zdecydowaną większość z tych dziesiątek tysięcy by zwyczajnie deportowała z powrotem. Bawiąc się w bezwzględność ekonomiczną można stwierdzić, że koszt całej operacji dałoby się trochę zmniejszyć, gdyby jakoś doprowadzić do sytuacji, w której Łukaszenko do przywozu migrantów czarterował te same, zachodnie linie lotnicze. Tak czy inaczej, takie rozwiązanie siłą rzeczy utrudniałoby działalność Łukaszence, bo owi deportowani migranci rozpowiadali by na miejscu, że te wakacje w polskim zamkniętym ośrodku dla migrantów to jednak słaby biznes, pomimo tego, że przeloty były za darmo. Sami, jako miejscowi, zapewne mieliby jakiś posłuch. Nie to, żeby lolek jakoś szczególnie chciał promować taką taktykę. To tylko taki przykład wymyślonego ad hoc skrajnego pragmatyzmu. Co więcej, Polska jest silniejsza gospodarczo od Białorusi (czyt. jest w stanie odesłać więcej samolotów, niż Łukaszenko przysłać), więc by tę hybrydową potyczkę wygrała w pojedynkę. Ale w ramach bonusu mogłaby tu wejść we współpracę z innymi sąsiadami Białorusi i realizować w praktyce ideę Międzymorza, tak bliską urojeniom części prawicy.

Zamiast tego woli budować płot o długości setek kilometrów i wartości milionów, który Łukaszenko z łatwością zneutralizuje kupując w Chinach za tysiąc dolarów kontener obcęg. Jednocześnie samych migrantów też pozostawiamy Łukaszence, tak by mógł skutecznie przekonywać ich do mówienia dokładnie tego, co chce, żeby powiedzieli. Tak się kończy prowadzenie krótkowzrocznych polityk szczucia na migrantów czy wzywanie do etyki odpowiedzialności, bez przyłożenia choćby krzty pragmatyzmu. No chyba, że zdolności logistyczne Łukaszenki rzeczywiście tak bardzo przewyższają nasze. Wtedy nie pozostaje nam nic innego, jak podpełznąć do niego na kolanach, poddać się i błagać o pomoc w ewakuacji Kabulu. Przy jego zdolnościach, na pewno załatwi sprawę w godzinę. Nie to co ci nieudolni Amerykanie.

Ech Mieszku, Mieszku, czemuś popełnił ten błąd zakładania Polski…

Aktualizacja: Dość ciekawe w tym wszystkim jest to, że Łukaszenka pomimo oskarżania strony polskiej o rasizm, do tej pory nie zdecydował się wmieszać w grupy migranckie maltretowanych opozycjonistów, w tym tych pochodzenia polskiego, ale oczywiście bez dokumentów. Być może obawia się, że wtedy po polskiej stronie ktoś zreflektuje się, że budowany płot ma więcej niż jedno zastosowanie. Natomiast ciekawe czy po naszej stronie wobec tych osób też będzie narracja, że to nie ludzie, tylko pociski wojny hybrydowej, które weszły w komitywę z reżimem, więc nie możemy dać ponosić się emocjom, a szczelność granicy jest najważniejsza, więc Ci wypychani przez białoruskie służby opozycjoniści powinni udać się na przejście graniczne.

Etyka (nie)odpowiedzialności

Na świętej wojnie… ze zdrowym rozsądkiem

Zapewne niektóre z czytelniczek śledzą sprawy sporu Polski z UE w kwestiach praworządności. Pewnym problemem jest jednak to, że to co media, także te głównego nurtu, nazywają „sporem”, od jakiegoś czasu sporem już nie jest.

Otóż spór był. Toczył się przed Trybunałem Sprawiedliwości UE. I Polska Kaczyńskiego ten spór przegrała, tj. uzyskała niekorzystne dla siebie rozstrzygnięcie. Nie powinno to być zaskoczeniem dla nikogo, kto chociaż trochę rozumie termin „praworządność”. Bo na pierwszy rzut oka widać, że w terminie tym chodzi o to, że sędziowie nie mogą być chłopcami na posyłki władzy. I tak samo na pierwszy rzut oka widać, że nasza umiłowania władza robiła swoje reformy sądownicze właśnie po to, by sędziowie byli jej chłopcami na posyłki.

Rostrzygnięcie TSUE zostało zrozumiane przez prawie wszystkie kraje członkowskie UE, dlatego nijako wyprzedzająco ministrowie sprawiedliwości tych krajów na ostatnim zjeździe dali do zrozumienia, że zasadniczo to odpowiada im zakres kompetencji TSUE. W końcu poważni ludzie tak działają, że respektują wyroki sądów, a jeśli uznają np., że zakres działania tych sądów jest zbyt szeroki, to dążą do zmiany prawa regulującego ten zakres. W przypadku UE oznacza to potrzebę zebrania określonej koalicji na rzecz, dajmy na to, doprecyzowania zakresu władzy sądowniczej TSUE.

To co jest zrozumiałe dla każdego dorosłego człowieka, niestety niekoniecznie jest zrozumiałe dla wojowników uczestniczących w świętych wojnach. Być może właśnie dlatego po stronie polskiej doświadczamy teraz okresu „szeregu ustaleń”. A to, coś sobie ustalił TK, a to SN. A to premier pojechał „do UE” coś ustalać z osobami, które nie są sądem. A to wicepremier wyraził zadowolenie z tych ustaleń. A to krążą plotki o tym, że Komisja Europejska i TSUE są nie dość, że złe, to jeszcze bezzębne. Ot takie zwykłe potyczki z genderowym potworem, jakich wiele na świętych wojnach.

Całość sprawia wrażenie sporu, a tymczasem jesteśmy już na etapie określania wymiaru kary. Jak dość powszechnie wiadomo, wymiar kary może być w pewnym stopniu uzależniony od zachowania skazanego. Może być bardzo łagodny, jeśli ten wyrazi skruchę i naprawi szkody. Co innego, jeśli do samego końca wyraża zadowolenie ze swoich działań, a do tego pokrzykuje, że sędzia jest zły i bezzębny. Polska mogłaby nic nie zapłacić za stwierdzone naruszenie, gdyby po prostu wycofała się z wadliwego prawa. Ale skoro tak bardzo nalega, żeby UE pokazała ząbki, to kara będzie raczej bliższa stu milionom Euro dziennie niż dziesięciu milionom Euro.

To oczywiście będzie zaskoczenie dla wojowników na świętej wojnie. Przecież już wygrywali, już tyle ostatecznych ustaleń poczynili. Niestety to prawdopodobnie tylko pogorszy sytuację Polski. Dorośli ludzie wiedzą, że kary trzeba płacić, a to, że się je zapłaciło, nie zwalnia z innych zobowiązań. To, że transze przelewane z UE będą potrącane na poczet kar, nie oznacza, że Polska nie będzie musiała rozliczyć tych pieniędzy tak, jakby zostały przelane w całości. I tak będzie trzeba opłacić tych wszystkich wykonawców tych wszystkich projektów, które realizowane są za fundusze UE. Ba Polska będzie musiała też wpłacać do kasy UE wcześniej ustalone kwoty pieniędzy. Z perspektywy wojowników na świętej wojnie to będzie najgorsza potwarz. Zapewne szybko więc wpadną na pomysł odpowiedzi, które mają już więcej wspólnego z czystą gangsterką niż z poważnym zachowaniem. Ot stwierdzą sobie, że nie wpłacą pieniędzy do UE, albo że nie zapłacą wykonawcom z określonym kapitałem zagranicznym za wykonaną pracę. To oczywiście przez dorosłych ludzi jest traktowanie jedynie w charakterze kolejnych naruszeń. I to już nie tylko w ramach UE, bo biznes zagraniczny jest też w Polsce chroniony innymi traktatami. Odpowiedzią będzie tsunami pozwów i egzekucji, na które nasza umiłowana władza będzie mogła odpowiadać jedynie dalszą eskalacją naruszeń prawa międzynarodowego. To jest wojna, na wojnie są ofiary. Niestety wśród tych ofiar znajdzie się zarówno lolek, jak i jego czytelniczki – przynajmniej te, które rezydują w naszej umiłowanej ojczyźnie.

W końcu pewnego dnia różnego rodzaju gremia się zbiorą i stwierdzą, że należy uznać, iż trwałe i znaczne naruszenia różnej maści traktatów międzynarodowych są przejawem ich jednostronnego zerwania przez stronę polską i od teraz nie należy jej traktować, jako strony tychże traktatów. Następnego dnia Polki i Polacy obudzą się w kraju, w którym paliwo kosztuje nie sześć złotych za litr, tylko sześćset złotych oraz będą mogli włączyć koreańską tv pokazującą ideologię dżucze w praktyce, włączając w to poradniki godnościowego umierania z głodu ku chwale wodza. Zapewne wybiorą to, zamiast oglądania telewizji prowadzonej przez wojowników na świętej wojnie. Tam będą tylko pełne oburzenia relacje, że jak to ochroniarze mogli nie wpuścić polskiej delegacji do siedziby jakiejś międzynarodowej organizacji. Przecież połączone izby TK, TS, SN, NSA i episkopatu ustaliły sobie, że Polska wcale z tej organizacji nie wyszła…

Czego lolek nie życzy ani sobie, ani wam, szanowne czytelniczki.

Na świętej wojnie… ze zdrowym rozsądkiem

Chcieli tylko pomóc

Pamiętajcie, oni chcieli tylko pomóc.

Chcieli tylko pomóc kobiecie, która poroniła na wczesnym etapie ciąży. Ale nie pomóc tak jak pomaga się takim kobietom w krajach cywilizacji śmierci, tj. zapewniając opiekę psychologiczną i medyczną. Chcieli pomóc, tak jak przystało na cywilizację życia, przez nasłanie prokuratury, która w toku wielogodzinnego przesłuchania będzie szukać sposobności wsadzenia do więzień bliskich tej kobiety, która poroniła (link). Dlatego w krajach cywilizacji życia rodzi się mniej dzieci, niż w krajach cywilizacji śmierci.

Chcieli też tylko pomóc chorym. Ale nie tak, jak robi się to w cywilizacji śmierci, przez dbałość o system ochrony zdrowia też w tym zakresie, że nie angażuje się go w beznadziejne przypadki, w których człowiek pomóc już nie jest w stanie. Jak na cywilizację życia przystało, w czasie gdy wiele osób umierało przed szpitalami na podjazdach dla karetek, chcieli pomóc osobie, która doznała głębokich i nieuleczalnych uszkodzeń mózgu w wyniku trwającego trzy kwadranse braku czynności życiowych. Pomóc przez podłączenie rury pompującej pożywienie, co wydłużyłoby jej agonię o jeszcze troszeczkę (link). Dlatego w krajach cywilizacji życia umieralność jest większa, niż w krajach cywilizacji śmierci. I to pomimo tego, że sami sobie owej pomocy odmawiają, żeby nie zabrakło jej dla innych (link).

Chcieli też tylko pomóc LGBT. Ale nie tak, jak robi się w krajach opanowanych przez dżęder, w których panuje przekonanie, że kwestie związane ze świadomością czy tożsamością siedzą w głowach i niekoniecznie potrafimy ingerencjami z zewnątrz je zmieniać. Chcieli pomóc, tak jak robi się to w krajach dzielnie stawiających odpór dżęderowi. Przez bolesne interwencje chirurgiczne w najważniejsze organy ludzkiego ciała – genitalia (link).

Oczywiście chcieli też tylko pomóc tym wszystkim dzieciakom, których szkieleciki są teraz setkami odkrywane w bezimiennych zbiorowych mogiłach zlokalizowanych przy kanadyjskich i irlandzkich ośrodkach oferujących pomoc (link, link).

Niesienie pomocy bliźniemu, to najważniejsza misja organizacji ORPO – Ochotniczych Rezerw Prawicowej Opaczności. Pamiętaj o tym podczas przystępowania do tejże służby. Służyć i Pomagać!

Z okazji mistrzostw piłki kopanej, pamiętaj też o ważnej radzie prawicowej opaczności. Nigdy nie klękaj przed meczem. Rób to dopiero w trakcie (link).

Chcieli tylko pomóc

Tradycyjne wartości rodzinne…

…jak zdradzać żonę, to od razu z dwudziestoma dorodnymi mężczyznami na raz.

W oczekiwaniu na informacje, kto z okolic Ministerstwa Sprawiedliwości uczestniczył w seksie grupowym w Brukseli (lub podążając za prawicowymi teoriami spiskowymi, kogo z ministerstwa zwerbowały obce służby w celu dokonania grupowego gwałtu na Panu Szajerze), lolek popodziwia rozmach „tradycyjnych wartości rodzinnych” reprezentowanych przez ugrupowania mocno prawicowe.

Czytaj dalej „Tradycyjne wartości rodzinne…”
Tradycyjne wartości rodzinne…

Dyskusja o dopuszczalności aborcji NIE jest dyskusją o podłożu moralnym,

tylko politycznym. Niestety.

Nie jest dyskusją o podłożu moralnym, bo zasadniczo wszystkie strony sporu zgadzają się z postulatem niezabijania innych ludzi. Jest dyskusją polityczną dlatego, że dotyczy wyłącznie przyjęcia założeń co do wartości pewnych parametrów, czyli spraw zawsze subiektywnych.

Niestety, bo jednak takie dyskusje powinny odbywać się na podłożu moralnym.

Czytaj dalej „Dyskusja o dopuszczalności aborcji NIE jest dyskusją o podłożu moralnym,”
Dyskusja o dopuszczalności aborcji NIE jest dyskusją o podłożu moralnym,

Jak nie liczyć korelacji?

Przede wszystkim nie liczyć jej dla małej liczby punktów danych. Blogasek chwilami ma zacięcie związane z mobilnością oraz polemiką z ludźmi, którzy lubią tytułować się doktorami lub profesorami. Stąd uwadze lolka nie mógł umknąć ćwierk Pana Norberta Maliszewskiego (Szef Centrum Analiz Strategicznych (KPRM); prof. UKSW; profil prywatny (wpisy nie są oficjalnym stanowiskiem CAS))

Czytaj dalej „Jak nie liczyć korelacji?”
Jak nie liczyć korelacji?

Sposób na zwiększenie dzietności – powstrzymać ideologię celibatu

Jeśli myślicie, że lolek proponuje przymus rozmnażania, to nic bardziej mylnego. Fantazje rozpłodowe to jeden z kluczowych elementów ideologii celibatu.

Czytaj dalej „Sposób na zwiększenie dzietności – powstrzymać ideologię celibatu”
Sposób na zwiększenie dzietności – powstrzymać ideologię celibatu